Mój Koniec Świata nastał zdecydowanie wcześniej. Zaczęłam rozpadać
się na drobniutkie kawałeczki jakieś dobre pół roku temu. Wtedy też łapałam się
wszelkich możliwości ratunku. Tak bardzo nie chciałam zniszczenia. To, co
pękało przyklepywałam i posypywałam, czym się da. Udawałam, że nie boli nawet
wtedy, gdy krwawiłam. Uczona przez lata składania ofiary z siebie przyjmowałam
cierpienie jako naturalny etap przejścia do czegoś większego. Zrezygnowałam z intuicji
ciała i mądrości duszy, które nie chciały godzić się na kontynuację tradycyjnej
postawy kobiety w mojej rodzinie. Nastąpiła eksplozja. Całkowita degradacja życiowej
siły. Upadłam. Mój oddech stał się płytki, a w okolicach serca kłujący. Całe
ciało od umierania stało się obolałe. Byłam słaba. Tylko inni mogli mnie ocalić.
Tak też się stało. Złapałam pomocną dłoń i jedną, i drugą, i
trzecią, i trzymałam mocno do momentu, gdy nabrałam wystarczająco sił, by dalej
iść sama. Ciągle byłam jednak wymęczona. Nie bardzo wiedziałam, co mam dalej
robić, w którą stronę iść? Stanęłam. Nie byłam sama. Wokół byli ludzie. Mogłam
każdą osobę z osobna zapytać, co mam teraz robić? Nie zrobiłam tego. Nauczyłam
się za to słuchać siebie, ufać sobie i wierzyć, że rozwiązanie, do którego sama
doszłam, które sama wybrałam jest najlepsze. To moja odpowiedzialność
za moje życie.
Zdecydowałam, że będę walczyć. Strach zniknął, pojawiła się
determinacja. Nie było taryfy ulgowej, przerwy w grze… Niektóre moje części
uległy całkowitemu zniszczeniu, inne zaczęły się transformować i adoptować do
nowych warunków. Pojawiła się też pusta przestrzeń. Miejsce, które w Nowym
Świecie wypełni się miłością, obfitością, harmonią, łagodnością, mądrością, współczuciem,
dobrem i pięknem. Wierzę, że tak będzie wyglądała zmiana i życie, które
wybrałam:)
21.12.2102 Białystok
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz