Miałam napisać recenzję książki. Nie napiszę. Za mało się znam, by móc wydać profesjonalny osąd. Napiszę o odczuciach, jak przystało na zwyczajną czytelniczkę, a może niezwyczajną, bo obarczoną znajomością autorki. To nie pomaga, mimo że się od siebie bardzo różnimy i spotykamy bardzo rzadko.
Potrzebowałam chwili na oderwanie się od Ani-autorki. Bohaterki nazywały się inaczej, ale ja czekałam na Anię. Byłam jej ciekawa. Jednak lekko przynudzona hobby Eli - zbieractwem zasuszonych roślin, w końcu się zapomniałam i wstąpiłam do na wpół przytomnego świata kobiet: Eli i Luizy, Izy, Agnieszki Ady i Hanki. Wciągnęły mnie.
Każda inna, zwyczajna i niezwyczajna, mądra i głupia, zimna i ciepła, nie dająca się złapać w jakieś ramy, a jednocześnie w czymś uwięziona. Każda bardzo samotna. Niepokoiły mnie te kobiety. Z jednej strony były mi bliskie, a z drugiej zastanawiałam się, czy są już wystarczająco dalekie. Odnajdywałam w nich jakieś swoje kawałeczki, niestety te poranione. Zachwycałam się opisem otoczenia, pięknem i magią, jakimś surrealizmem, który przenikał tekst. Ślizgałam się po powierzchni i razem z bohaterkami przyjmowałam iluzję bądź walczyłam, by mieć nad nią przewagę, by nie dać się jej usidlić.
Każda świadomie bądź nie tęskniła za mężczyzną: chłopięcym mężczyzną; idealnym - stworzonym przez kobietę; mężczyzną, który nie będzie katem jak ojciec; i takim zwyczajnym - kochającym mężem i ojcem. W opowiadaniach pojawiali się i znikali. Byli emocjonalnie, a nawet fizycznie nieobecni. Nie mieli nic do dania, przeważnie brali, a one chciały dawać, dawać więcej i wszystko, co miały...
Do tego, opowiadania się urywały w takim momencie, że nie mogę mieć pewności, że w życiu tych kobiet stanie się jeszcze coś dobrego, że znajdą drogę do swojego szczęścia. Mogą, ale nie muszą. No, a ja pokochałam szczęśliwe zakończenia, więc i tutaj się takiego doszukuję, życzeniowo. Chyba tylko Hanka się przebudziła i dała mi nadzieję, że u niej będzie dobrze:)
Aniu, gratuluję:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz